Rosja nałożyła embargo na całą Unię Europejską, ale w największym stopniu dotknęło ono Polskę. Można długo dyskutować o jego przyczynach, ale dla producentów nie są one istotne. Ważne jest natomiast to, że ponad 40% wartości wyeksportowanych z Polski owoców trafiało w latach 2010–13 do Rosji.
Nasze owoce stanowiły w tym czasie zaledwie 5% wartości rosyjskiego importu. Widać więc doskonale, dla kogo wprowadzone ograniczenia stały się bardziej dotkliwe. Polscy producenci stracili tym samym 40% zagranicznego rynku zbytu, a Rosja jedynie 5% dostaw owoców. Oczywiście nie sposób porównywać całej grupy owoców. Różnice między pomarańczą, jabłkiem czy borówką znaleźć może nawet mało wprawiony specjalista, jednak przytoczone wartości dają wyobrażenie, przed jaką skalą problemów stanęły strony. Nie wszyscy eksperci, wypowiadający się w obliczu embarga o rosyjskim uzależnieniu od polskich jabłek, pamiętali jednak podstawy ekonomii. Mówiąc w skrócie: przeciętny konsument wybiera to, co tańsze i łatwiej dostępne. Zamiast jabłka może kupić pomarańczę, banana czy inny owoc.
Zwłaszcza dla sadowników
Udział sprzedaży jabłek do Rosji w polskim eksporcie tych owoców przekraczał 50%. Ponad połowa naszego zbytu zagranicznego trafiała więc do Rosji. Patrząc ze strony rosyjskiego rynku, widać, że import z Polski również był znaczący, bo stanowił 30%, co znaczy, że jedna trzecia jabłek importowanych przez Rosję pochodziła z naszego kraju. Polska była głównym spośród państw UE dostawcą jabłek na rynek rosyjski. Daleko za nami plasowała się Litwa, która sprzedawała zresztą w części polskie jabłka. Litewskie firmy w czasie rosyjskiego embarga z lat 2005–08 były reeksporterami polskich owoców. Ta specjalizacja zmalała potem znacząco, ale nie zniknęła. W dalszej kolejności pod względem sprzedaży jabłek do Federacji Rosyjskiej spośród krajów UE uplasowały się Włochy, Francja oraz Belgia, czyli eksporterzy wysokiej jakości owoców, będących droższym uzupełnieniem oferty rosyjskich sprzedawców. I tu dochodzimy do przyczyny naszego sukcesu na rynku rosyjskim, którym była dobra (czytaj: niska) cena. Każdy sadownik dobrze wie, jakie odmiany sprzedajemy, a większość z nich ma również świadomość, czym różnią się od owoców z Europy Zachodniej.
Dlatego teraz tracą (prawie) wszyscy
Można szukać pozytywów w tej trudnej sytuacji, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że na embargu tracą wszyscy. Może z wyjątkiem wąskiej grupy przedsiębiorców z krajów Europy Wschodniej, którym embargo dało możliwość rozwoju sprzedaży na chłonny rynek rosyjski. W UE sytuacja wygląda gorzej. Produkcja większa niż zapotrzebowanie przekłada się na większą konkurencje, która odbija się na cenach. Nasze sadownictwo było nastawione na rynek rosyjski i asortyment produkowany na tamten rynek napotyka problem ze sprzedażą po satysfakcjonujących cenach. Trzeba podkreślić, że nastawienie na chłonny rynek rosyjski nie stanowiło błędu sadowników. To działanie było racjonalne z ekonomicznego punktu widzenia. Trudną sytuacje w branży wprowadziły decyzje polityczne blokujące swobodny handel. Można szukać odpowiedzi, czemu dotknęło to akurat producentów rolnych, ale nie przyniesie to dziś ulgi nikomu.
Szukając wyjścia z sytuacji
Otwieranie nowych dalekich rynków (Chiny, Indie, Wietnam itd.) zostało przyśpieszone w wyniku trudności z eksportem jabłek, jednak nie można spodziewać się, że zastąpią one odbiorców rosyjskich. Odległości generujące znaczne koszty i problemy logistyczne, inne wymagania jakościowe odnośnie owoców sprawiają wiele trudności eksporterom. Przemiany, jakie następują w polskich sadach pod względem wzrostu udziału tzw. odmian pożądanych, przyniosą efekty dopiero za kilka lat, a już dziś powodują duże koszty, które ciężko pokryć w obliczu trudności z osiągnięciem zysku z produkcji jabłek. W podobnej sytuacji znalazły się grupy producentów, które inwestowały w chłodnie i sortownie za częściowo pożyczone pieniądze, co w obliczu trudności ze sprzedażą przełożyło się na dzisiejsze kłopoty finansowe wielu tych podmiotów.
W świecie, który nie znosi próżni
Obecnie naszym największym odbiorcą jabłek pozostaje Białoruś. Zakaz importu stał się impulsem do rozwoju produkcji jabłek (i nie tylko) zarówno w Rosji, jak i innych państwach bloku wschodniego. Nasze miejsce zajmą w przyszłości inni dostawcy. Nawet w sytuacji zniesienia embarga w najbliższym czasie część rynku rosyjskiego zostanie stracona. Pytanie tylko w jakim stopniu, ale na nie nikt nie odpowie precyzyjnie.
Podlegając modom i emocjom
Rynki są rozchwiane. To chyba pierwszy skutek embarga, na którym straciło wielu producentów. Pierwszy sezon z embargiem spowodował szok i drastyczny spadek cen w jesiennych miesiącach, które potem, w wyniku większego niż spodziewane zainteresowania ze strony bliskich importerów oraz mechanizmu wycofania jabłek z rynku (290 tys. ton), spowodowało skokowy wzrost stawek wiosną 2015. Kolejny sezon (2015/16) był odmienny. Rozpoczął się entuzjastycznie, a zakończył niskimi cenami i problemami z jakością. W obecnym wyczuwa się większą powściągliwość uczestników rynku. To dobrze, bo emocje nie są dobrym doradcą. Co prawda mniejsza będzie wielkość wycofana z rynku owoców (90 tys. ton), ale o stawkach w najbliższych miesiącach i tak zadecyduje popyt ze strony importerów, a tego nie da się przewidzieć, bo zależy on od wielu niezależnych od nas czynników.
Pracownik Zakładu Ekonomiki Ogrodnictwa Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej - PIB. Ekspert z zakresu rynku owoców i warzyw. Odpowiada za monitoring cen i bieżącej sytuacji rynkowej. Prowadzi również badania z zakresu wymiany międzynarodowej owocami i warzywami.
Przykro i wielka szkoda, że polityka najbardziej dotyka i uderza w zwykłego czlowieka.